10 listopada 2008

My name is Surface, Microsoft Surface - czyli James Bond i jego nowy gadżet

Byłem ja sobie na najnowszej produkcji z Jamsem Bondem w roli głównej: Quantum of Solace . Przy okazji: jest to jedna z niewielu produkcji, która wchodząc do kin w Polsce nie ma – często idiotycznie – przetłumaczonego tytułu; pamiętacie Wirujący Seks lub Szklaną Pułapkę? OK, ale wróćmy do Bonda numer 22 (po naszemu mniej więcej Odrobina ukojenia, pocieszenia albo ulgi - tu wyjaśnienie). Tym razem (już nie tak szarmanckiego) agenta 007 gra Daniel Craig i jest to ta sama rola, co ostatnio. Bond nie przebiera w środkach, zawsze wygrywa, złych wali ostro po pyskach, kobiety traktuje instrumentalnie, a zwierzchnością się nie przejmuje podejmując działania mocno nie licujące z godnością agenta Jej Królewskiej Mości. Nie mówi "My name is Bond, James Bond", nie zamawia ulubionego drinka ("wstrząśnięte, nie mieszane") i nie używa zaawansowanych aut produkowanych przez podziemne laboratorium MI6. Słowem: nowy Bond, twardy Bond, … fajny Bond! Polecam, ale przed pójściem do kina warto przypomnieć sobie treść Casino Royale, gdyż Quantum of Solace jest po prostu ciągiem dalszym i bez swej pierwszej części może się wydać niezrozumiały.

No, ale miało być o Surface i o gadżetach. Otóż w jednej ze scen Bond, jego własna szefowa oraz współpracownicy stoją nad wielkim elektronicznym stołem typu Microsoft Surface. Stół jest kilka razy większy i oczywiście bardziej gadżeciarski, ale podstawowa zasada działania pozostaje bez zmian: elegancki, animowany interfejs użytkownika pozawala na szybkie kojarzenie faktów i wyświetlanie informacji o podejrzanych. Scena zaczyna się od ujęcia, w których banknot z odciskiem palca jest kładziony na stół i jest automatycznie rozpoznawany, a odciski palców kojarzone są z odpowiednią osobą. Jak to jest możliwe? Na filmie wygląda to – trzeba przyznać – dość kosmicznie, ale dla osób znających zasadę działania stołu typu Surface wszystko staje się jasne.


Otóż pod spodem są zamontowane specjalne kamery - zwykłe i na podczerwień (w tym wypadku pewnie dodatkowo ultrafiolet), które są w stanie niejako "zeskanować" każdy przedmiot położony na powierzchni stołu. W ten sposób banknot z odciskami palców położony na powierzchni elektronicznego stołu i oświetlony od spodu ultrafioletową lampą może być odczytany przez kamerę i przekształcony na obraz w pamięci komputera. Hop siup i już jest na ekranie. Jak już mamy w pamięci komputera obraz odcisku palca - można go w świetny, dynamiczny sposób zwizualizować wraz z całą ścieżką rozumowania prowadzącą do przestępcy. W tym wypadku jest to gość płacący za pokój trefnym, znaczonym w poprzedniej części przez MI6 (dlatego mówię, aby obejrzeć najpierw Casino Royale) banknotem. Tak w skrócie wygląda scena, w której w najnowszym Bondzie występuje stół typu Surface. Ciekawe, czy Microsoft maczał w tym jakoś palce, czy nie? Product placementu jest przecież w tym firmie mnóstwo (gadżeciarski telefon SonyEriccsson oraz nowy Ford Ka). Nie zdziwiłbym się, gdyby maczał.

Oficjalna strona filmu (w tym trailer z pokazanym stołem).

29 października 2008

Windows 7

Paul Thurrott, prowadzący stronę SuperSite for Windows pisze, że Windows 7, to Windows Vista zrobiona tak, jak należy: "Udawajmy, że Visty nigdy nie było, ok?"
Windows 7 posiada numer wewnętrzny 6.1 i jak widać jest to lepsze wcielenie Windows Vista (która ma numer wewnętrzny 6). To nie zwykły service pack z kilkoma poprawkami, a rzeczywiście "lepsze
ja" systemu operacyjnego. Dlaczego tak mnie to cieszy? Od kilku lat pracuję na Viście rozpoczynając od jednych z pierwszych wersji BETA. I bardzo lubię ten system, ale … czasami tak mnie wkurza, że … aż nie mogę. Głównie chodzi o wydajność, a że komputer mam nie najnowszy, danych dużo, a wyszukiwania używam w kółko - to wydajność ma naprawdę znaczenie. Wraz z wejściem Windows 7 mam nadzieje, że będzie lepiej. Zamierzam oczywiście zainstalować ten wynalazek, jak tylko się do niego dorwę. Dla naprawdę prawdziwych maniaków technicznych zainteresowanych trzewiami Windows 7 mam tutaj wywiad z Markiem Russinovitchem z Microsoftu. Ludziom z branży nie trzeba go przedstawiać – pamiętacie NTFSDOS?

28 października 2008

Windows Azure i Windows 7

Microsoft bardzo poważnie pracuje już nad Windows 7, czyli następcą Visty. Ponieważ popularność obecnego flagowego systemu operacyjnego …eee… nie jest największa, po sieci krążą żarciki o szybkości Visty i naprawdę nieprzychylne o niej opinie, Microsoft będzie się na pewno bardzo starał, aby rozpocząć sprzedaż Windows 7 jak najszybciej. Właśnie teraz w Los Angeles odbywa się jedna z ważniejszych konferencji technicznych dla programistów – PDC 2008 (Professional Developers Conference) i jej uczestnicy mają dostać wersję pre-beta Windows 7 do testów. Konferencja PDC odbywa się raz na kilka lat i zawsze jest związana z jakimś ważnym wydarzeniem. Nie odbywa się co roku, jak WPC, czy TechED – i to właśnie tym bardziej podkreśla jej wyjątkowość.

Od wielu lat staramy się, aby ktoś od nas na PDC był i w tym roku również ekipa Insertu tam się znajduje. Jak tylko dorwę się więc po ich powrocie do Windows 7, nie omieszkam napisać parę słów! Na razie zapowiada się ciekawie, bo podobno przy całych ułatwieniach znanych z Visty wydajność systemu jest lepsza. Zobaczymy, czy będzie taka, jak Windows XP. Chciałoby się, prawda? Pokaz jutro po południu naszego czasu. Na szczęście nawet nie będąc w Mieście Aniołów można w sieci śledzić na bieżąco co się tam dzieje. Microsoft oficjalnie transmituje w sieci wszystkie wystąpienia główne (tzw. keynotes), a prócz tego grupa sieciowych dziennikarzy (czyli nowoczesnych bloggerów) relacjonuje je niemal minuta po minucie. Daniel Biesiada też relacjonuje, i to po polsku. Zapraszam. Bardzo mocno zainteresowanych tematem samego Windows 7 odsyłam do rewelacyjnego (choć chwilami technicznego) bloga zespołu Windows 7, gdzie można poczytać m.in. o organizacji zespołu, o indeksowaniu danych lub o (dla niektórych kontrowersyjnej) funkcjonalności UAC.


Jak na razie Microsoft pokazał nam Windows Azure (i nie mogą się zdecydować jak to akcentować: poprawnie z francuskiego, czy prosto po amerykańsku – słychać to na keynote), wcześniej znany jako "czerwony pies". Jest to system operacyjny napisany od podstaw w celu uruchamiania hostowanych w Microsofcie usług. Dla partnerów i programistów będzie udostępniona gigantyczna platforma serwerowa – część tego, co jest obecnie zbudowane na potrzeb tak łączo-żernych usług globalnych jak Windows Update, Xbox Live, czy MSN. Nie wiadomo jeszcze ile to będzie kosztować, ale już widać, że zastosowanie dla nas może być spore. Będzie można wymieniać dane pomiędzy programami, maszynami, klientami bez konieczności stawiania jakiejkolwiek infrastruktury. I dodatkowo system ten obsługiwać ma wszystkie języki - w tym niezarządzane C++ (a to już jest coś). Nic nie było powiedziane na temat cen, ale może być ciekawie.


10 października 2008

Uwaga na oszustów domenowych

Ostatnio zaczynają krążyć kolejne rodzaje dziwnych listów. Po afrykańskich biznesmenach proponujących udział w niebotycznych zyskach oraz po wszelkiego rodzaju łańcuszkach związanych z pomocą bardzo biednym ludziom przyszedł czas na biznes wyciągania pieniędzy na rejestrację domeny. Dostałem ostatnio taki oto list:

Asia Network is the company of internet services that the domain registration is one of the major online style of our service range. Now we have something need to confirm with you. We hope you to cooperate with us. On October 8th 2008, we received an application from one person named "John Alldis" who wants to register some domains (insert.sg insert.com.my insert.vn) and internet brand (Insert). According to our investigation, we found that domain names have relevance to your company's name and trademark, so we send this email for you to confirm it. We are dealing with this affair in these days, so we wish to get the confirmation and the assent of your company. If John Alldis doesn't belong to your company and you don't authorize him to register these domains, Pls contact with me asap in order to prevent some guy from abusing your trademarks and the company names. In addition, I must state that we have time limited for one person or one company's registration. It is just 15 days. If your company files doesn't resent within the time limited. We will unconditionally authorized the application of John Alldis. In order to deal with this issue better, please let someone who is responsible for trademark or domain name contact me asap. Thank you for your cooperate.

Brzmi nieźle, prawda? Jakiś koleś w Chinach chce zarejestrować domenę i znak InsERT, więc trzeba działać, aby przeciwdziałać, prawda? Normalnie zaraz powinno się do tej firmy zgłosić, zapłacić im to i owo i spać spokojnie, prawda?

Śmierdzi jednak od tego listu na odległość. Śmierdzi spamem, śmierdzi oszustwem, śmierdzi naciąganiem. Spytałem od razu naszego administratora, czy coś mu to mówi i wskazał mi na stronkę Chisa z Firetrust z licznymi przykładami takich listów. Wrzucam to więc tutaj - ku przestrodze.

PS. Dzięki Peshoo!

3 października 2008

Najpierw siara, potem Microsoft SYNC

Taaaak. Najpierw muszę się pokajać... Nie pisałem tutaj tak długo, że należy napisać po prosu "siara", wstyd! Rzeczywiście tak jest. Na swoje usprawiedliwienie mogę mieć tylko urlop jeden i drugi oraz generalnie wakacje. Wybaczcie! No, ale teraz fani już głośno domagają się kolejnych postów, a i ja naprawdę wcale nie mam zamiaru przestać pisać bloga, więc piszę… Po drodze nagromadziło się wiele spraw (od turystycznych, jak Houston lub Portugalia; po biznesowe jak Microsoft WorldWide Telescope, inżynieria Windows 7, czy tez nasze Navireo), ale jedźmy po kolei.

Już będąc w USA miałem w planie podzielić się z moimi czytelnikami ciekawymi doświadczeniami z samochodem wyposażonym w Microsoft SYNC. Był to akurat Ford SYNC, czyli przerobiony nieco Ford Focus (w wersji amerykańskiej, oczywiście), którego udało mi się wypożyczyć i nim pojeździć. Jak działa Microsoft SYNC i co to w ogóle jest? Jest to po prostu zintegrowany z samochodem system audio i zestaw głośnomówiący. Po podłączeniu mojego telefonu przez Bluetooth (był to akurat SPV C600, czyli HTC Faraday z Windows Mobile 5.0) system bez najmniejszego problemu rozumiał komendy głosowe łącznie z wymową imienia mojej żony. Może to przypadek, ale rzeczywiście działało to całkiem wybornie. Przykład poniżej:


System zapowiada się naprawdę ciekawie i chyba należy przyznać, że to jest kierunek, w którym będziemy zmierzali. Poniżej inne demo Micorosft SYNC tym razem bardziej w oparciu o muzykę:


13 lipca 2008

La Grange

Jest coś urokliwego w małych miasteczkach z dala od głównej drogi. Oglądaliście film Auta (czyli "The Cars")? Animowany, owszem, ale pokazuje wspaniały urok drogi, jako celu samego w sobie. Na DVD jest bardzo fajny dodatek opowiadający o drodze nr 66 (czyli słynnej "Route 66"), która nie jest już popularna, bo obok powstała szybka autostrada. A przecież często tak właśnie jest: jadąc autostradą mijamy bardzo ładne i ciekawe miejsca.

Jeśli kiedykolwiek będziecie jechać przez zachód USA, warto przejechać się prawdziwą, historyczną "Route 66", albo inną podobną drogą. Na takiej właśnie bocznej drodze spotkać można miasteczko takie, jak La Grange. Co w nim jest takiego? W sumie nic: spokojne, uśpione miejsce nad rzeką Colorado (ale nie tą od kanionu) pełne znudzonych ludzi. Trochę jakby europejskie - ma coś w rodzaju rynku z historycznym budynkiem sądu na środku:


Miasteczko zostało założone m.in. przez czeskich osadników w okolicach 1850 roku. Ciekawe, czy ten fakt zaważył na tym nietypowym dla USA układzie miasta. Normalne amerykańskie miasteczko zachodu zbudowane jest wzdłuż głównej ulicy – jak w westernach. Tu jednak jest inaczej, mamy rynek - jak u nas. Daje to fajny klimat: na tym ryneczku można znaleźć kafejkę (nawet internetową), prawdziwy barber shop, kilka sklepów i punktów usługowych.


Zjechałem do La Grange z autostrady w sumie dlatego, że opowiada o nim jedna z piosenek ZZ Top. Nawet nie tyle o samym La Grange, co o pewnym miejscu ("The Chicken Ranch"), gdzie już za $10 można było …eee… zabawić się z dziewczynkami. Miejsce to istniało naprawdę, a chłopcy z ZZ Top (z Houston mieli niedaleko, jakieś 160 km) wpadali tam podobno od czasu do czasu na początku lat siedemdziesiątych (przy okazji: teraz trzeba mówić "w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku" - straszne). Szefowa tego miejsca, pani Edna Milton szanowaną postacią i podobno dotowała lokalny szpital. Nawet szeryf akceptował działalność domu pani Edny. Szum zrobił się, gdy jakiś reporter z Houston (Marvin Zindler) zwrócił uwagę gubernatorowi, że w La Grange pod okiem szeryfa i nieomal oficjalnie działa po prostu burdel (prostytucja jest w Texasie nielegalna). Gubernator zlecił więc szeryfowi zamknięcie tego miejsca i na tym historia się kończy. Przeciętny mieszkaniec w La Grange (a pytałem kilku) nie wie nawet gdzie to rancho się mieściło, albo wręcz nie wie, że istnieje taka, znana na całym świecie, piosenka opowiadająca o La Grange. Zresztą prócz piosenki jest jeszcze firmy The Best Little Whorehouse In Texas rolami Dolly Parton i Burta Reynoldsa. Fakty stały się historią, opowieść snuje się w piosence, a klimat odległego od autostrady miasteczka pozostał.


Jeśli ktoś nie zna La Grange zespołu ZZ Top - zapraszam:

Rumour spreadin' a-'round in that Texas town
'bout that shack outside La Grange
And you know what I'm talkin' about.
Just let me know if you wanna go
To that home out on the range.
They gotta lotta nice girls ah.
Have mercy.
A pow, pow, pow, pow, a pow.
A pow, pow, pow.
Well, I hear it's fine if you got the time
And the ten to get yourself in.
A hmm, hmm.
And I hear it's tight most ev'ry night,
But now I might be mistaken.
Hmm, hmm, hmm.
Ah have mercy.



6 lipca 2008

Lot do USA

Ufff. Tym razem mi się udało. Siedziałem przy oknie i był ładna pogoda. Widoki są super. Najbardziej uderzają te wielkie przestrzenie pustki na północy. Wiem, nikt tam nie mieszka, jest zimno, ale jak nas (ludzkość) przyciśnie, to jest gdzie się jeszcze wyprowadzać.



Kilka fotek:



















Stay tuned!

3 lipca 2008

TripIt

Planując wyjazd zagraniczny, a szczególnie taki, z którym związany jest przelot samolotem (takich ostatnio coraz więcej, bo loty tańsze, a dolar rewelacyjny) dostajemy często emailem potwierdzenie lotu z linii lotniczych. Potwierdzenie to jest w formie tekstowej i wygląda przedpotopowo:

Do rozszyfrowania tego potwierdzenia, a także do prowadzenia całego planu podróży warto zastosować serwis TripIt. Jego użycie jest niezmiernie proste: po prostu otrzymane emailem potwierdzenie z linii lotniczych wysyłamy na adres plans@tripit.com. Wystarczy więc jeden krok: robimy "Forward" lub "Prześlij dalej", wpisujemy plans@tripit.com i sprawa załatwiona! Nie musimy zakładać żadnego konta, nie musimy się logować. Nawet, jeśli nasz program pocztowy doklei do tego listu stopkę, oznaczy cytat znakami ">" lub zrobi inny bałagan – nie ma sprawy. TripIt rozszyfruje taką wiadomość i przekształci na elegancką stronę odsyłając nam oczywiście jej link. Trwa to dosłownie parę chwil, a efekt wygląda tak:

Potem możemy oczywiście wejść na stronę podesłaną przez TripIt, potwierdzić swój email, podać hasło (zakładając tym samym konto) i prowadzić cały dziennik podróży. Możemy dodawać rezerwacje hotelu, samochodu, bilety do kina zaproszenia na spotkania itp. Wszystko to robimy zawsze tylko wysyłając potwierdzenie emailem na plans@tripit.com. Czyli mówiąc krótko cokolwiek dostajemy, przesyłamy dalej na ten adres, a system już sam wie (bazując na naszym adresie nadawczym), do której wycieczki dane wydarzenia dokleić. Serwis akceptuje bardzo wiele potwierdzeń z biur podróży, hoteli, firm rezerwujących samochody. Dokleja miejsce na dni wolne, dokleja prognozy pogody, sam zarządza strefami czasowymi itp. Na końcu otrzymujemy stronę (którą możemy się podzielić na przykład z osobą, z którą jedziemy), dzięki której widać dokładnie, co i na kiedy mamy zarezerwowane. Dostęp do strony mamy z każdej kafejki internetowej po podaniu swojego emaila oraz wybranego wcześniej hasła.

Radzę spróbować. TripIt jest rewelacyjny!

PS. Działa też z potwierdzeniami z tzw. tanich linii lotniczych (np. RyanAir). Sprawdzone osobiście!