13 lipca 2008

La Grange

Jest coś urokliwego w małych miasteczkach z dala od głównej drogi. Oglądaliście film Auta (czyli "The Cars")? Animowany, owszem, ale pokazuje wspaniały urok drogi, jako celu samego w sobie. Na DVD jest bardzo fajny dodatek opowiadający o drodze nr 66 (czyli słynnej "Route 66"), która nie jest już popularna, bo obok powstała szybka autostrada. A przecież często tak właśnie jest: jadąc autostradą mijamy bardzo ładne i ciekawe miejsca.

Jeśli kiedykolwiek będziecie jechać przez zachód USA, warto przejechać się prawdziwą, historyczną "Route 66", albo inną podobną drogą. Na takiej właśnie bocznej drodze spotkać można miasteczko takie, jak La Grange. Co w nim jest takiego? W sumie nic: spokojne, uśpione miejsce nad rzeką Colorado (ale nie tą od kanionu) pełne znudzonych ludzi. Trochę jakby europejskie - ma coś w rodzaju rynku z historycznym budynkiem sądu na środku:


Miasteczko zostało założone m.in. przez czeskich osadników w okolicach 1850 roku. Ciekawe, czy ten fakt zaważył na tym nietypowym dla USA układzie miasta. Normalne amerykańskie miasteczko zachodu zbudowane jest wzdłuż głównej ulicy – jak w westernach. Tu jednak jest inaczej, mamy rynek - jak u nas. Daje to fajny klimat: na tym ryneczku można znaleźć kafejkę (nawet internetową), prawdziwy barber shop, kilka sklepów i punktów usługowych.


Zjechałem do La Grange z autostrady w sumie dlatego, że opowiada o nim jedna z piosenek ZZ Top. Nawet nie tyle o samym La Grange, co o pewnym miejscu ("The Chicken Ranch"), gdzie już za $10 można było …eee… zabawić się z dziewczynkami. Miejsce to istniało naprawdę, a chłopcy z ZZ Top (z Houston mieli niedaleko, jakieś 160 km) wpadali tam podobno od czasu do czasu na początku lat siedemdziesiątych (przy okazji: teraz trzeba mówić "w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku" - straszne). Szefowa tego miejsca, pani Edna Milton szanowaną postacią i podobno dotowała lokalny szpital. Nawet szeryf akceptował działalność domu pani Edny. Szum zrobił się, gdy jakiś reporter z Houston (Marvin Zindler) zwrócił uwagę gubernatorowi, że w La Grange pod okiem szeryfa i nieomal oficjalnie działa po prostu burdel (prostytucja jest w Texasie nielegalna). Gubernator zlecił więc szeryfowi zamknięcie tego miejsca i na tym historia się kończy. Przeciętny mieszkaniec w La Grange (a pytałem kilku) nie wie nawet gdzie to rancho się mieściło, albo wręcz nie wie, że istnieje taka, znana na całym świecie, piosenka opowiadająca o La Grange. Zresztą prócz piosenki jest jeszcze firmy The Best Little Whorehouse In Texas rolami Dolly Parton i Burta Reynoldsa. Fakty stały się historią, opowieść snuje się w piosence, a klimat odległego od autostrady miasteczka pozostał.


Jeśli ktoś nie zna La Grange zespołu ZZ Top - zapraszam:

Rumour spreadin' a-'round in that Texas town
'bout that shack outside La Grange
And you know what I'm talkin' about.
Just let me know if you wanna go
To that home out on the range.
They gotta lotta nice girls ah.
Have mercy.
A pow, pow, pow, pow, a pow.
A pow, pow, pow.
Well, I hear it's fine if you got the time
And the ten to get yourself in.
A hmm, hmm.
And I hear it's tight most ev'ry night,
But now I might be mistaken.
Hmm, hmm, hmm.
Ah have mercy.



6 lipca 2008

Lot do USA

Ufff. Tym razem mi się udało. Siedziałem przy oknie i był ładna pogoda. Widoki są super. Najbardziej uderzają te wielkie przestrzenie pustki na północy. Wiem, nikt tam nie mieszka, jest zimno, ale jak nas (ludzkość) przyciśnie, to jest gdzie się jeszcze wyprowadzać.



Kilka fotek:



















Stay tuned!

3 lipca 2008

TripIt

Planując wyjazd zagraniczny, a szczególnie taki, z którym związany jest przelot samolotem (takich ostatnio coraz więcej, bo loty tańsze, a dolar rewelacyjny) dostajemy często emailem potwierdzenie lotu z linii lotniczych. Potwierdzenie to jest w formie tekstowej i wygląda przedpotopowo:

Do rozszyfrowania tego potwierdzenia, a także do prowadzenia całego planu podróży warto zastosować serwis TripIt. Jego użycie jest niezmiernie proste: po prostu otrzymane emailem potwierdzenie z linii lotniczych wysyłamy na adres plans@tripit.com. Wystarczy więc jeden krok: robimy "Forward" lub "Prześlij dalej", wpisujemy plans@tripit.com i sprawa załatwiona! Nie musimy zakładać żadnego konta, nie musimy się logować. Nawet, jeśli nasz program pocztowy doklei do tego listu stopkę, oznaczy cytat znakami ">" lub zrobi inny bałagan – nie ma sprawy. TripIt rozszyfruje taką wiadomość i przekształci na elegancką stronę odsyłając nam oczywiście jej link. Trwa to dosłownie parę chwil, a efekt wygląda tak:

Potem możemy oczywiście wejść na stronę podesłaną przez TripIt, potwierdzić swój email, podać hasło (zakładając tym samym konto) i prowadzić cały dziennik podróży. Możemy dodawać rezerwacje hotelu, samochodu, bilety do kina zaproszenia na spotkania itp. Wszystko to robimy zawsze tylko wysyłając potwierdzenie emailem na plans@tripit.com. Czyli mówiąc krótko cokolwiek dostajemy, przesyłamy dalej na ten adres, a system już sam wie (bazując na naszym adresie nadawczym), do której wycieczki dane wydarzenia dokleić. Serwis akceptuje bardzo wiele potwierdzeń z biur podróży, hoteli, firm rezerwujących samochody. Dokleja miejsce na dni wolne, dokleja prognozy pogody, sam zarządza strefami czasowymi itp. Na końcu otrzymujemy stronę (którą możemy się podzielić na przykład z osobą, z którą jedziemy), dzięki której widać dokładnie, co i na kiedy mamy zarezerwowane. Dostęp do strony mamy z każdej kafejki internetowej po podaniu swojego emaila oraz wybranego wcześniej hasła.

Radzę spróbować. TripIt jest rewelacyjny!

PS. Działa też z potwierdzeniami z tzw. tanich linii lotniczych (np. RyanAir). Sprawdzone osobiście!