26 kwietnia 2008

Nie całkiem wirtualne wakacje, czyli Virtual Earth vs. Google Earth

Długi weekend zbliża się wielkimi krokami. Wielka Polska Majówka tym razem jakoś tak bez pompy, ale to chyba za sprawą obrzydliwej pogody, która jeszcze niedawno objawiała się deszczem i zimnicą (przynajmniej we Wrocławiu). Jakoś to planowania nie ułatwiało. Ale ja przezornie planowanie zrobiłem wcześniej i jadę, więc długi weekend w moim (i mojej rodziny) wypadku przekształca się w dłuuuuuugi weekend.

W związku z tym, oglądając miejsca urlopowe, bawiłem się (jako gadżeciaż) moją ulubioną zabawką, czyli Google Earth i odkryłem po raz kolejny jej młodszą siostrę, czyli Live Maps oraz Virtual Earth 3D (UWAGA! Aby włączyć Virtual Earth trzeba kliknąć na opcję 3D). Dla tych, którzy mnie wiedzą ta druga para to produkt Microsoftu. Są to więc jakby nie mówić konkurencyjne aplikacje (rozwiązania). I co ciekawsze to właśnie Google Earth (produkcji firmy Google - specjalizującej sie w webowych aplikacjach) jest typową windowsową aplikacją (którą trzeba pobrać i zainstalować), zaś Live Maps + VirtualEarth 3D (produkcji firmy Microsoft - specjalizującej się w aplikacjach windowsowych) działa w przeglądarce (choć też wymaga pobrania i zainstalowania czegoś wcześniej). Dla tych, którzy nie śledzili rozwoju obu tych konkurencyjnych aplikacji parę słów wyjaśnienia: Google Earth był pierwszy i podbił nasze serca (już o tym pisałem, więc odsyłam). Microsoft też chciał zaistnieć i za pomocą Virtual Earth 3D próbował walczyć o swoje dzięki nowym pomysłom jak na przykład widok z lotu ptaka (czyli po naszemu zdjęcia z samolotu). Ostatnio też, w nowej wersji Virtual Earth, odkryłem elementy technologii Photosynth (o której też już pisalem), więc oglądanie widoczków z lotu ptaka jest teraz jeszcze ciekawsze. Chodzi o sposób przechodzenia pomiędzy zdjęciami – takie nawigowanie rodem z filmu science-fiction. Obraz przepływa między jednym zdjęciem, a drugim tak, jakbyśmy siedzieli w latającym spodku. Nie da się tego opisać, ani zobrazować screenshotami, więc szczerze zachęcam do zainstalowania Virtual Earth 3D i pobawienia się. Co ciekawsze Google Earth pozazdrościło i w najnowszej wersji też wprowadziło widok z lotu ptaka, ale jak na razie dostepnych w ten sposób miejsc jest niewiele (głównie USA).

Dla zobrazowania dlaczego widok z lotu ptaka jest fajny, kilka fotek porównawczych. Oto magazyn łódek w Trapani widziany z satelity w Virtual Earth:



Ten sam magazyn widziany z satelity w Google Earth:


To samo, ale właśnie widok z lotu ptaka w Virtual Earth (w Google Earth tego regionu nie ma):


Widok z Trapani w stronę Erice wg Virtual Earth:


Ten sam widok wg Google Earth:


Miasteczko Erice z satelity widziane przez Virtual Earth:


Erice z satelity widzine przez Google Earth:


Erice z lotu ptaka (niestety dostępne tylko w Virtual Earth):

Wychodzi więc wyraźnie, że (przynajmniej dla tego miejsca w Europie) jakość danych w Live Maps i Virtual Earth 3D jest lepsza. Postaram się wkrótce uzupełnić ten artykulik zdjęciami robionymi na żywo. Szczególnie kręci mnie ten magazyn łódek... J

25 kwietnia 2008

Zabawne przygody z moją Toshibą

Po 4 miesiącach napraw i przygód mój firmowy komputer, a konkretnie tablet Toshiba M400, wrócił do mnie cały i zdrowy. No i wygląda na to, że jest wreszcie naprawiony (i to gwarancyjnie). Nareszcie mogę odetchnąć z ulgą!

Sprzęt był z powodzeniem używany przeze mnie w firmie przez ponad rok i byłem z niego bardzo zadowolony. Z racji zainteresowań zawodowych instalowałem na nim mnóstwo różnego rodzaju softu – praktycznie zawsze z powodzeniem. Przez długi czas pracował on pod kontrolą systemu Windows Vista – najpierw w wersji BETA, a potem już w oficjalnej. Przeżył (w sensie softwareowym) niejedno. Wszystko było OK aż do jesieni 2007, gdy od czasu do czasu zaczęło mu się zdarzać zawieszać (zawieszanie objawiało się pełnym zamrożeniem ekranu łącznie ze wskaźnikiem myszki oraz włączeniem na pełną moc wentylatora chłodzącego), czy po prostu resetować. Nie byłem pewien, co było powodem, aż do momentu, gdy objawy te stały się dość nasilone. Wówczas zorientowałem się, że resetowanie lub zawieszanie ma związek z poruszaniem komputerem. Nie zdarzało się to NIGDY, gdy pracowałem na zewnętrznej klawiaturze i myszce, a komputer leżał nieruchomo. Zawsze wiązało się to z poruszeniem sprzętu, mocniejszym dotknięciem obudowy, ruszeniem ekranu itp. W pewnym momencie stało się to denerwujące na tyle, że komputer został wysłany do naprawy gwarancyjnej.

W trakcie tej pierwszej naprawy została wymieniona płyta główna i na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że wszystko jest OK. Po kilku dniach używania komputera "szydło wyszło z worka" i okazało się, że objawy występują nadal, choć są rzadsze. Ponieważ z tak niepewnym komputerem nie da się pracować (nie wiadomo, kiedy się zresetuje), a jego podstawowa funkcja przenośnego tabletu została automatycznie upośledzona (bo jak można nosić komputer, który nie wiadomo w którym momencie będzie się zawieszał) postanowiłem wysłać go do naprawy ponownie. Znów dokonano naprawy i znów wymieniono płytę główną oraz kartę graficzną. Po odesłaniu komputer był testowany na domyślnym systemie Windows XP Tablet PC Edition instalowanym z dostarczonej fabrycznie płyty Recovery CD oraz na świeżej instalacji Windows Vista Business. Tym razem efekty były nieco inne, gdyż kilka razy komputer się zresetował (podobnie, jak poprzednio), a kilka razy zrobił tzw. "niebieski ekran". Jednak już jakąś godzinę później tradycyjnie przywitał mnie pełen zwis ekranu i pracujący na pełną moc wentylator. Dla mnie wystarczył jeden taki efekt, aby w pełni zdyskwalifikować komputer do dalszej pracy. Komputer ma służyć do pracy, a nie do zabawy w ciucibabkę!

Jeszcze raz opiszę problem: przy poruszeniu komputera, podniesieniu go lub pisaniu na klawiaturze, gdy komputer był np. na kolanach - czyli w różnych sytuacjach, gdy dochodzi o wstrząsów (nawet drobnych) komputer potrafił się:

  1. zresetować i po prostu zacząć bootować system od nowa
  2. zawiesić, co objawiało się zawsze zamrożonym ekranem (nie działającym wskaźnikiem myszy) oraz włączeniem (z kilkusekundowym opóźnieniem) na pełną moc wentylatora chłodzącego (tak, jakby jakiś podsystem stwierdzając zanik funkcji komputera na wszelki wypadek włączał pełną moc chłodzenia, aby uniknąć przegrzania procesora), przy czym stan ten trwa aż do pełnego rozładowania baterii
  3. wysypać z niebieskim ekranem z różnymi komunikatami błędu

Co jest ważne efekty te występowały niezależnie, czy komputer pracował na bateriach, czy na zasilaniu zewnętrznym oraz zarówno na Windows XP, jak i na Windows Vista. Jednak co było bardzo istotne i charakterystyczne: efekty te nie występowały nigdy, gdy komputer leżał sobie nieruchomo na biurku, pracowałem z zewnętrzną klawiaturą i myszą, a komputera nie dotykałem. Już praca na nieruchomo leżącym komputerze, ale na jego własnej wbudowanej klawiaturze może doprowadzić do efektu. Jakby gdzieś w środku było jakieś zwarcie wyzwalane przez ruch, wstrząs lub inny czynnik zewnętrzny.

Wydrukowałem zdjęcia zrobione blue screenom i wysłałem komputer ponownie do naprawy gwarancyjnej. Tym razem okazało się, że usterki nie stwierdzono i komputer wrócił w stanie nie ruszonym. Dość już wkurzony na serwis gwarancyjny Toshiby postanowiłem jednak zawalczyć Pomógł telefon do odpowiedniego serwisanta, parę mocniejszych słów i kolejna wysyłka. Obiecano problemem zająć się ze zdwojoną energią. No i trzeba przyznać, że zajęto się, wymieniono znów płytę główną oraz tym razem też procesor i po kilku dnia używania komputera mogę obecnie z całą pewnością stwierdzić, że efekt ustąpił i wszystko jest w najlepszym porządku! Potrzeba było co prawda 4 napraw gwarancyjnych i okoła 4 miesięcy zmarnowanego czasu, licznych reinstalacji i przenosin na różne zastępcze maszyny, ale wreszcie jest święty spokoj. A to najważniejsze.

21 kwietnia 2008

Pangea Day

Dziesiątego maja o 20:00 naszego (polskiego) czasu jednocześnie w ponad 1000 miejscach na całym świecie wyświetlane będą starannie wybrane filmy, mające na celu "zjednoczyć" nas. Wszystko to jest częścią akcji Pangea Day. Oczywiście nie jestem na tyle naiwny, aby wierzyć, że ten seans zmieni świat, ale jako zjawisko społeczne i oczywiście gadżeciarsko-internetowe ... pomysł mi się podoba. Zachęcam do zobaczenia trailera.

Zarejestrowałem więc prywatny "event" we Wrocławiu i zapraszam znajomych na oglądanie. Potem opowiem, jak było.

Film reklamowy: