29 września 2007

iPhone za kratami

Kolega przywiózł jednak z USA iPhone i odblokował go jedną z dostępnie obecnych metod hackerskich. Sam iPhone, jak to iPhone, działa super. Co prawda nie da się odbierać rozmów we Wrocławiu będąc abonentem Ery (podobno jakaś niefortunna konfiguracja BTS-ów), ale reszta działa. Cóż, pytam, ale skoro nie działa Era we Wrocławiu, a działa Orange to można używać Orange? A jak Orange nie zadziała w Katowicach, gdy akurat tam będę i zadzwoni do mnie np. mamusia? Kiszka. Tak więc tylko podtrzymuje mnie to w przekonaniu, że dobrze zrobiłem nie przywożąc sobie jednego. I jeszcze bym przepłacił $200, he he.

Ale, nie o tym, nie o tym. Zwróciłem uwagę na ciekawy artykuł o zasadach AT&T. Otóż Jason D. O'Grady pisze tam, że kupił sobie iPhone i zadzwonił do AT&T (amerykański operator mający wyłączność na iPhone) po 90 dniach od zakupu z prośbą o zdjęcie SIM-locka, bo wyjeżdża za granicę. Gdyby to był dowolny inny telefon, to by mu SIM-locka zdjęli, bo mają taką zasadę, że po 90 dniach SIM-lock zdejmują bez mrugnięcia. Ale z iPhone nie zdejmują, bo Apple im takiego kodu nie udostępnia i nie chce udostępniać. Tak więc operator chce zdjąć blokadę (choć to niby wbrew jego interesom), ale nie ma jak. Ciekawe…

W sumie to oczywiście tak samo jak wy nie cierpię SIM-locków i uważam je za głupotę. Chodzi przecież o to, abym chciał korzystać z oferty danego operatora, a niekoniecznie z danego telefonu. Telefon mogę przecież odsprzedać, dać żonie itp. SIM-lock tylko w tym przeszkadza i mimo, że abonament będę płacił przez 2 lata, to aparatu czasami bez zdjęcia SIM-locka używać nie mogę. I gdy dotyczy to telefonów za złotówkę, to jeszcze rozumiem, ale iPhone? On przecież kosztuje pełną cenę.

Tak więc firmo Apple – jak już będziecie wchodzić do Polski z telefonami, to po pierwsze: umożliwcie korzystanie z Apple Store (nadal nie rozumiem, dlaczego to jest niedostępne), a po drugie dajcie sobie spokój z tym SIM-lockiem. UOKiK za taką praktykę w Polsce by was nieźle oskubał. Bo jak tak może być: kupuje sobie grzeczny konsument bardzo drogi sprzęt i nie może go w pełni użyć w niektórych sytuacjach? A poza tym bez ostrzeżenia jest blokowany w przyszłości. Jak fajnie pisze Jason – co ma zrobic rzeczony konsument jeśli przeprowadza się np. do Niemiec i chciałby swojego wypieszczonego i kupionego za ciężkie pieniądze iPhone używać tam z T-Mobile na przykład? Nie może? Granda!

Sam napiszę chyba donosik do UOKIK jeśli taka koncepcja sprzedaży iPhone pojawi się w naszym kraju J

21 września 2007

Polski Bill Gates? No way!

No i mój "ulubieniec", twórca nieużywanego już przeze mnie GG poszedł w politykę pełną gębą - ale już nie ze swoją partią. Widocznie uznał, że nie ma szans J.

Wypowiedź (skądinąd zawsze wspierającego IT) pana Pawlaka oczywiście tylko PR-owa, bo porównywanie Foltyna do Gatesa nie ma sensu. I nie chodzi mi o skalę, tylko o sposób na życie. Bill Gates jest świetnym fachowcem, stworzył od podstaw ogromną firmę oraz wiele ciekawych produktów (lepszych i gorszych) – w efekcie jest najbogatszym człowiekiem na świecie. Teraz odchodzi powoli z firmy, ale jego duch tam nadal zostaje. No i Gates po prostu rozdaje swoją fortunę (przynajmniej część). Polityką aktywnie się nie zajmuje. Pan Foltyn natomiast stworzył prostą (i dobrze, że prostą) kopię komunikatora ICQ, miał dobry pomysł na początku – udało mu się rozwinąć ciekawą społeczność. Potem nie zrobił już nic więcej (poza rozdmuchaniem GG). Potem próbował zakładać partię (aby pomóc biednym ludziom?) Teraz kandyduje do Sejmu RP. Podobieństw do Billa Gatesa nie dostrzegam – wybaczcie.


17 września 2007

Wodą po Wrocławiu – część trzecia (Bajkał)

Po pierwszej i drugiej części naszej opowieści naszedł czas na jakiś ciut dłuższy rejs i tym razem poza Wrocław – konkretnie nad Bajkał. Nie chodzi oczywiście o najstarsze i najgłębsze jezioro świata (głębokość 1637 metrów – wow!). Chodzi o podwrocławskie jeziorko będące tak naprawdę dawnym zakolem Odry.

Aby dostać się tam z centrum miast należy płynąć pod mostami Pokoju i Grunwaldzkim, a następnie obok Politechniki, ZOO i Biskupina – aż do Wyspy Opatowickiej. Tam napotykamy śluzę:

Śluza bardzo sympatyczna, opłata symboliczna (5,60 zł), czas śluzowania krótki. Po pokonaniu śluzy można rzucić okiem na Wyspę Opatowicką od strony południowej:

Na Jaz Opatowicki od drugiej strony (od góry):

A także spojrzeć od góry na wielki most i Jaz Bartoszowicki:

…oraz sporą śluzę Bartoszowicką – główną bramę wodną naszego miasta:

Po napatrzeniu się na te niewątpliwie atrakcyjne budowle wodne gnamy nad Bajkał, bo szkoda słońca. Po drodze mijamy sunąca na pełnym gazie barkę wyładowaną węglem (lub innym sypkim i ciemnym cholerstwem) i machamy obsłudze (obsługa nie odmachuje):

Zerkamy na chwilę w głąb kanału przy Kamieńcu Wrocławskim – tam wiedzie główny szlak żeglugowy:

Wybieramy jednak drogę na południe i po kilku minutach wpływamy na Bajkał. Woda tam jest znacznie czystsza niż w Odrze; wędkarzy bez liku i generalnie obraz sielanki i spokoju:

Jezioro (no technicznie nie jest to chyba jezioro, ale co tam) jest dość spore, poskręcane i bardzo urokliwe. Zwiedzanie go z wody to wielka frajda. A można się tam przecież dostać też z miasta kajakiem – nie jest to wcale tak daleko. Woda wygląda na zdatną do kąpieli – było już za zimno na próby (wrzesień mamy tego roku beznadziejny), więc to tylko opinia wzrokowa. J

Po zwiedzeniu Bajkału, zjedzeniu prowiantów i wypiciu napojów chłodzących z bąbelkami nadszedł czas powrotu do macierzy. Najpierw jednak odbył się szybki kurs w kierunku Czernicy, a konkretnie aż do jazu, który tam się znajduje (mapka w przygotowaniu):

Po drodze jeszcze spotkaliśmy fajową pogłebiarkę:

Po ponownym śluzowaniu (tym razem musieliśmy poczekać trochę, aby przepuścić idącą w górę jednostkę szkoleniową WOPR) można było honorowo zakończyć rejs w centrum miasta. Przed jego zakończeniem wypróbowaliśmy jeszcze wpłynięcie w górę rzeki Oławy, której ujście znajduje się tuż przy Moście Grunwaldzkim (po jego południowej stronie):

Generalnie trzeba powiedzieć – Most Oławski jest przeuroczy i rejs zapowiada się fajnie:

…jednak rzeczka po kilkuset metrach robi się tak zaśmiecona i brudna, a brzegi tak nieciekawe, że w zasadzie przestaje to być przyjemne:

Następuje więc odwrót i powrót do centrum celem miłego zakończenia podróży niemal o zachodzie słońca:

Koniec (na razie).

4 września 2007

Wodą po Wrocławiu – część druga

Jak już pisałem wcześniej, realizuję sobie dla rozrywki koncepcję poznawania naszego miasta od wodnej strony. Dziś część druga opowieści.

Tym razem skorzystaliśmy z (płatnej niestety) pomocy przystani harcerskiej ZATOKA przy ulicy Portowej (boczna Długiej). Plan zakładał bowiem penetrację północnej strony miasta. Kiedyś zresztą mieszkałem w tym rejonie (Karłowice i Różanka), więc powrót na stare śmieci wydawał się być ciekawy. I rzeczywiście - było co prawda bardziej industrialnie, widoki inne, pogoda raczej mniej przychylna – ale to wszystko zgrało się z klimatem dzielnicy i było super. Rejon portowo-stoczniowy został więc spenetrowany wraz ze słynną elektrociepłownią (tu widziana od strony zachodniej):

Zaczęliśmy od śmignięcia koło przystani przy III LO (mnóstwo tam trenujących kajakarzy) aż do mostu Pomorskiego (tu widziany od zachodu) i rzutu okiem na Ostrów Tumski przez oba mosty:

Dalej jak widać płynąć się nie da, więc cofnęliśmy się do Portu Miejskiego, gdzie zerknęliśmy na wielkie barki:

Potem popłynęliśmy w dół rzeki mijając pędzący w górę pchacz marki TUR:

Rzuciliśmy okien na jeden z ważniejszych mostów kolejowych (łączy Popowice z Osobowicami).

Nawiasem mówiąc most ten odegrał bardzo ważną rolę w czasie słynnej powodzi w 1997 roku, gdyż stanowił jedyne połączenie z centrum miasta. Dzięki niemu udało mi się (pieszo oczywiście) niemal w ostatniej chwili dotrzeć do pozostawionego w centrum miasta auta i przestawić je gdzieś wyżej. Auto do centrum odstawiłem oczywiście będąc przekonanym, że Różankę zaleje, a centrum nie. Okazało się wręcz odwrotnie i musiałem mój pojazd ratować. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść.

Wracamy do tematu głównego. Jak łatwo można było przewidzieć następnym mostem za kolejowym jest słynny Most Milenijny – cud techniki i największa inwestycja mostowa Wrocławia. Oczywiście pokonaliśmy go, ale dołem. Od strony wody wygląda on bardzo ładnie – kolory rewelacja. Ku mojemu zaskoczeniu zawieszony jest dość nisko – spodziewałem się większego prześwitu. Jadąc nim górą zawsze wydawało mi się, że wisi bardzo wysoko nad powierzchnią wody.

Z daleka wygląda on tak (tu widok z zimowiska barek Osobowice I):

W zimowisku poznaliśmy bardzo sympatycznych panów z Zakładu Usług Podwodnych SONAR (rezydują na jednej z jednostek tam zacumowanej), z którymi pogadaliśmy o nurkowaniu w Odrze, o lodołamaczu PANDA obsługującym zimą odcinek Wrocław-Opole:

… oraz o wspólnych znajomych z klubu nurkowego Exstream. Rozmowy około-nurkowe zaowocowały zaprezentowaniem nam „muzeum” sprzętu stosowanego przez SONAR - w tym najbardziej egzotycznego i ciężkiego jak cholera hełmu nurkowego firmy Draeger:

Dalej śmignęliśmy na Różankę, gdzie zwiedziliśmy sympatyczną zatoczkę, którą nie raz odwiedzałem od strony lądu:

…oraz śluzę „Różanka”:

Nastąpił ostatni rzut oka na północną stronę portu miejskiego, pogoda zaczęła się robić naprawdę podła i trzeba było wracać.

Następnym razem Bajkał – już tym razem na pewno!

29 sierpnia 2007

Fajnie mieć rację

Lubię mieć rację: nie używam od jakiegoś czasu GG z powodów głównie politycznych. I mimo oświadczenia zarządu spółki o jej apolityczności oraz faktu, że pan Foltyn już tam nie pracuje to i tak GG używał nie będę. Nie lubię monopolu - odzwyczajam się i jak na razie żyje mi się z tym bardzo dobrze. Moim kolegom i koleżankom w pracy może mniej, bo muszą napisać do mnie maila, zadzwonić lub (o zgrozo!) podejść, ale jakoś się będę trzymał i używał tylko Skype (mimo strasznej wpadki, jaką mieli 16-go). W międzyczasie polecam lekturę tekstu Kuby Tatarkiewicza – na ten sam temat i w podobnej wymowie.

17 sierpnia 2007

Polska górą na Imagine Cup 2007

Jak pisze Daniel Biesiada z Microsoft, po prostu "kopiemy tyłki" na ImagineCup 2007 w Korei – Polska górą. I chociaż InPUT (drużyna, którą pomagałem wybrać) nie wygrała (dostała za to prestiżowe wyróżnienie) to i tak radość wielka. Oficjalna informacja prasowa jest tutaj.

Wodą po Wrocławiu – część pierwsza

Wrocław bywa nazywany Wenecją północy, ma 5 rzek i ponad 200 mostów - to naprawdę rozbudowany węzeł wodny. Niestety tyle wody, mostów, kanałów, kładek i nabrzeży się po prostu moim zdaniem marnuje. Ruch na wodzie jest praktycznie śladowy. Kilka stateczków wycieczkowych i otwarta ostatnio (na szczęście) wypożyczalnia łódek i kajaków w Zatoce Gondoli. Przydałaby się choćby jedna sensowna marina oraz zachęta dla posiadaczy wszelkich sprzętów pływających do używania ich w centrum miasta. Przydałyby się niższe nabrzeża (jak w Gdańsku nad Motławą), knajpki, cumujące statki wikingów lub inne atrakcje spotykane tak często w jakimkolwiek mieście nadmorskim. U nas mogłoby być tak samo. Coś się zmienia, owszem, powstają i działają fundacje i stowarzyszenia miłośników żeglugi śródlądowej, czy innych sportów wodnych, ale wszystko odbywa się wg mnie nadal za wolno. Powinno być więcej takich miejsc, jak Zatoka Gondoli.

Jak widać ja w każdym razie ostatnio jakoś też się tą tematyką zainteresowałem. Ten wpis to jest mini fotorelacja z mojej pierwszej (mam nadzieję, że będzie ich więcej) wycieczki wodą po Wrocławiu. Nie znalazłem odpowiedniego portu w centrum (mimo użycia Zumi, he he), więc wyruszyliśmy z żoną z harcerskiej przystani Rancho przy ulicy Na Grobli na Niskich Łąkach (przy okazji: dzięki za pozwolenie). Tam też można wypożyczać kajaki (8 zł za godzinę)! Polecamy! A więc przygotowania, wodowanie sprzętu i popłynęliśmy do centrum:


Niestety dalej niż most Piaskowy i most Tumski pływać nie można – są znaki zakazu. Szkoda, bo rejs wokół Wyspy Słodowej byłby ciekawym przeżyciem. Może ktoś wie, dlaczego dalej nie można? Przecież tam są śluzy i technicznie przepłynąć się da. Organizowane są też spływy dookoła Wrocławia. Musze się dowiedzieć, o co chodzi.

Przy okazji znalazłem kolejnego krasnala wrocławskiego. Tuż nad wodą, przy moście Piaskowym - to bardzo fajne miejsce na krasnala. Mam nadzieję, że wszyscy Wrocławiacy widzieli ich domek i figurki porozrzucane po całym mieście. Osobiście tego piorącego natomiast nigdy wcześniej nie widziałem, choć jak wyczytałem dziś jest on jednym z pierwszych i nazywa się "Pracz odrzański". Niby można go wypatrzeć z mostu Piaskowego (siedzi na dole, przy nabrzeżu Bulwaru Piotra Włostowica i pierze), ale tak naprawdę fajne widać go dopiero z wody:




Inne zdjęcia poniżej:


Muzeum Narodowe



Ostrów Tumski


Przystań przy Politechnice



Potem było jeszcze kilka kółek po centrum, wyprawa do Wyspy Opatowickiej i śluzy (niestety była już zamknięta) …


…i zrobił się wieczór. Następnym razem pokonujemy śluzę i płyniemy na Bajkał.

16 sierpnia 2007

iPhone, gPhone i bkPhone

Wszyscy (łącznie ze mną) podniecają się ostatnio telefonami. Apple iPhone wprowadzony do sprzedaży na początku wakacji wzbudził już wiele emocji. Są opinie na plus, są na minus. Mówi się już nawet o wersji 2.0 iPhone. Miałem przyjemność pobawić się Apple iPhone (choć nie kupiłem, nie, nie) i muszę przyznać, że wygląda i działa on znakomicie. Intuicyjność tego nowatorskiego interfejsu użytkownika jest naprawdę czymś wyjątkowym. To trzeba zobaczyć i dotknąć, aby się przekonać. Składa się na to wiele drobiazgów: od ślicznych ikon, po doskonałą animację list. Rozwiązanie przeglądarki internetowej, gdzie powiększanie i przemieszczanie się po stronie za pomocą gestów dwoma palcami odbywa się tak płynnie i łatwo, jest czymś naprawdę innym od znanych nam przeglądarek działających dotychczas na różnych – nawet bardzo zaawansowanych komórkach, czy smartfonach. To, że Apple iPhone nie ma MMSów czy też telefonii 3G jest pewnie problemem i dla mnie też. Są więc braki i wady, ale ogólnie zdobył on moje uznanie (choć wiele jest do zrobienia, choćby polskie literki w przeglądarce – patrz zdjęcie). Jest to świetny, innowacyjny kierunek – mam tylko nadzieję, że patenty zgłoszone przez Apple nie zablokują rozwoju tej gałęzi branży w taką właśnie stronę: prostych w użyciu przenośnych terminali Internetu – oczywiście z funkcją telefonu. Ktoś więc spyta, czemu nie kupiłem? Ano głównie dlatego, że trzeba poczekać na wersję europejską – ten kupiony w USA działa tylko z ichnia firmą telefoniczną. Niby ktoś wymyślił jakieś obejście tego swoistego SIM locka , ale tylko o tym słyszałem. Poza tym cena, cena, cena. Nie jest to gadżet tani, a skoro ma działać tylko ociupinkę, to sobie darowałem. Poczekam, aż się pojawią w Polsce (tymczasem kupiłem sobie do domu iPhone firmy Cisco – też fajna rzecz).

Od jakiegoś czasu pojawiają się też doniesienia o telefonie firmy Google, czyli gPhone. Dziennik opublikował nawet ostatnio ciekawy artykuł o tym domniemanym produkcie (bardziej chyba produkcie sieciowym niż telefonie w dosłownym znaczeniu tego słowa). A skoro już popularne gazety piszą o gadżetach, to znaczy, że gadżety trafią niedługo pod strzechy, prawda? Szykuje się więc walka gigantów?

Ja bym chciał jednak wspomnieć jednak o innym produkcie - bkPhone, czyli o telefonie wymyślonym przeze mnie. To tylko taki pomysł, ale do realizacji niewiele producentom brakuje. Otóż chodzi o dwie sprawy: jeden, standardowy hardware w różnych obudowach i software do wyboru oraz wspólny model danych.

Chodzi mi o to, aby każdy mógł sobie telefon "skonstruować" do woli. Ile razy już nacinałem się na tym: jest fajny telefon, który dobrze leży w dłoni, ma dobrze rozwiązaną klapkę, mieści się w kieszeni i generalnie pasuje mi wyglądem … ale nie ma tej lub innej ważnej funkcji. Na przykład WiFi, albo synchronizacji przez ActiveSync. Czy producenci nie mogliby (obniżając koszty produkcji przez masowość) robić zawsze takiego samego, jednego i wspólnego dla wszystkich telefonów hardwareu (albo przynajmniej takiego, z identyczną specyfikacją zewnętrzną), który zawsze miałby radio, WiFi, bluetooth, email, kamerę 2 Mpix UMTS. Wszystko co się tylko da w jednym układzie scalonym, chipsecie, czy innym elektronicznym pudełeczku. Jego produkcja byłaby tania przez efekt skali. Obudowa, kształt zewnętrzny, wygoda użycia byłyby zaś tym, co wyróżnia jeden model telefonu od drugiego.

Funkcje zamawiałbym wedle życzenia. Wybierałbym więc taki telefon, który mi się podoba - nie zwracając uwagi na funkcje. Jeśli chciałbym elegancki telefon marki Prada, ale z UMTS-em i przeglądarką internetową Opera, radiem i GPS-em nie ma sprawy. Zamawiam takie, a nie inne usługi w moim abonamencie lub opłacie jednorazowej przy zakupie, a telefon włączałby te ze swoich funkcji, za które płacę. Jeśli nie chcę nagrywania video, to go nie mam, jeśli nie chcę radia, to nie mam. Jeśli chcę WiFi to zawsze mogę go mieć. W każdym telefonie. Nawet najprościej wyglądającym. Dalej przykładowo wybieram sobie sposób synchronizacji z komputerem oraz pojemność i rodzaj książki adresowej (czy jest ona uproszczona, czy pełna ze szczegółami, adresem i zdjęciem). Dalej - jeśli chcę prosty w wyglądzie model Motorola F3, ale z radiem, bardzo rozbudowaną książką telefoniczna, UMTS-em i świetnym programem pocztowym, to zamawiam taki aparat, a potem aktywuję w nim wszystkie te usługi, funkcje, czy możliwości, które potrzebuję. Płacę za to, co chcę. A ponieważ sporo osób będzie gotowe za to zapłacić, ceny produkcji samego sprzętu będą się zwracać. W środku jest bowiem chipset, który potrafi robić wszystko co trzeba, np. WiFi, GPS, UMTS. Jedynie za aktywowanie każdej funkcjonalności trzeba zapłacić. Płacę więc odpowiednią cenę i już. Producentom sprzętu się to opłacać, bo mają prostszy proces - wszystkie swoje aparaty mogą oprzeć na takim samym wnętrzu, a jedynie zmieniać kolory i fakturę obudowy, klawiatury, układ klapki, czy kształt aparatu. Wreszcie będzie można cieszyć się pełną wolnością wyboru.

Dalej oczywiście chciałbym, aby model danych był taki sam, więc przenoszenie powiedzmy pełnej książki adresowej, zdjęć, wiadomości, ustawień poczty itp. między telefonami byłoby proste jak drut. Teraz każdy z aparatów ma to zorganizowane inaczej. Jedynie modele z Windows Mobile mają zawsze wewnętrznego, przenośnego Outlooka – a co za tym idzie dane są przechowywane w ten sam sposób. Ale to nie wszystkie i dodatkowo jest to synchronizowane z komputera. Gdyby jeszcze były przenośne na karcie SIM (nawiasem mówiąc w dzisiejszych czasach karta SIM to już bardzo staroświeckie rozwiązanie) tak, jak numer telefonu i PIN… ehh… Chcąc wziąć do miasta dużo mniejszy telefon wystarczyłoby przełożyć kartę SIM i przekładałbym też wszystko – nie tylko sam numer telefonu, ale też pełną książkę adresową, SMS-y, maile, konfigurację poczty itp. Rano, do pracy brałbym inny aparat – z większą klawiaturą, z większym ekranem. Czyż nie byłoby to wygodne? Poza tym mógłbym mieć więcej telefonów na różne okazje, więc napędzałbym sprzedaż producentom –a o to im właśnie chodzi. Wyobrażam już sobie kobiety mające kilkanaście aparatów pod kolor i fakturę torebki, sukienki, butów, auta i czego tam jeszcze. Czemu można mieć kilka różnych zegarków na różne okazje, a tak trudno mieć kilka pełnowartościowych telefonów? Jak już ktoś zrobi bkPhone to będzie wreszcie można.