A więc wróciłem, wróciłem z Ukrainy i cóż...było naprawdę sympatycznie. Oto moja krótka i chaotyczna relacja pisana trochę na kolanie w trakcie pobytu tam. Mam w planie zmienić mocno moją stronę internetową i wrzucić tam więcej zdjęć. Tutaj tylko część.
Wjazd na Ukrainę przez przejście graniczne w Korczowie jest jak przejazd z obecnych Niemiec na Polską wieś 10 lat temu. Droga od granicy jest dużo gorsza niż droga ze Zgorzelca do Bolesławca. Tak - to jest możliwe. Powiem więcej i zabrzmi to jak herezja: drogi w Polsce są całkiem niezłe.
Jechaliśmy z Krakowa do Rzeszowa i klęliśmy na czym świat stoi – takie były korki, rozkopy i objazdy. Ale dopiero jazda od granicy okazała się prawdziwym wyzwaniem. Dziury, koleiny (a w zasadzie wąwozy), brak oświetlenia, brak pasów, brak słupków przy drodze, krowy (bez świateł stopu) idące z pastwiska drogą E265 wieczorną porą, nierówna (bardzo) nawierzchnia, samochody bez świateł (wieczorem) i nie używające kierunkowskazów... Miejscami istny koszmar.
Ukraina jest śliczna. Zaniedbana, ale śliczna. Miasta i wioski wyglądają może mało zachęcająco, ale za to mają tyle uroku. Ludzie są bardzo serdeczni, prości, ale przez to tym bardziej sympatyczni.
To co jest tu charekterystyczne: jest kuuuupa miejsca, wioski są rozległe, pola ogromne, tereny miedzy miejscowościami nie zamieszkane. Druga sprawa: wieczorem jest ciemno. Po prostu ciemno jak u murzyna...wiadomo gdzie. U nas jak się jedzie nocą drogą, to co chwilę jest oświetlona wioska, na ulicach w miastach są latarnie i poza tym przy drogach jest mnóstwo podświetlanych reklam, odblaskowych tablic i znaków, kocich oczu, itp. Jeśli jedziesz drogą, to czujesz, że jedziesz drogą. Tutaj jedziesz przez czarną jak smoła noc i gdyby nie długie światła – zginąłbyś. Nie ma słupków przy drogach, często nie ma nawet białej linii pośrodku drogi

Przełom Dniestru jest piękny. Przejeżdzałem przez dwa most, jeden duży, betonowy, a drugi starszy, drewniany. Przejazd jest po prostu uroczy. Doskonale teraz rozumiem, co tak zaurocza w kresach wschodnich. Nawet teraz, kiedy wokół tutaj bieda i bałagan. Zachwyca ta przyroda, bo ona nadala jest przepiękna.

Byliśmy też w górach – w Karpatach. W takim ukraińskim znanym kurorcie Jaremczy – niedaleko Kołomyji. Góry przypominają bardzo Sudety. Ładny wodospad, trochę skał, śliczne jesienne liście na drzewach. Szkoda, że domy i okoliczne zabudowania szpecą ten krajobraz. Niestety wszystko jest zaniedbane i biedne.

Sama Kołomyja z drugiej strony zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie - miasto poukładane, czyste i cywilizowane. Odwiedzieliśmy muzeum pisanek, które same jest rownież w kształcie pisanki. Zabawne doświadczenie.

To, czym nas tam częstowali, jest przepyszne. Czasami ciężkie i tłuste, ale pyszne. Ostatniego wieczoru jadłem na przykład jakieś takie pierożko-uszka mięsne w sosie podobnym do beszamelowego, ale z dodatkiem papryki. Smakowitość. Podobno to tutejsza specjalność. Nazwy nie zapamiętałem. Zdjęcia nie zrobiłem. Po prostu zjadłem.

Mnóstwo polskich miast i polskich pamiętek. Buczacz, Czortków, Halicz, Kołomyja, Horodenka. Na cmentarzach polskie groby, w miasteczkach polskie kościoły.

Mimo nazwiska, mimo tego, że spora część miasteczka Horodenka zna jednego lub drugiego Kotełko lub nazywa się Kotełko, mimo tego, że w sumie w jednej czwartej jestem formalnie rodowitym ukraińcem i mam ukraińskie nazwisko - czuję się i jestem Polakiem. I kiedy dziś widziałem tyle polskich kościołów, polskich napisów na murach, spotkałem nawet kilku Polaków ... nie było siły – łza musiała polecieć z oka.