Widzieliście "Cloverfield", czyli po naszemu "Projekt Monster"? Film ten leci obecnie w kinach. Był ciekawie promowany i w ogóle zapowiadał się dość niezwykle - tajemniczo. I rzeczywiście – jest to można by rzec ... nietypowa produkcja. Wszystkim fanom filmów grozy lub też tajemnic polecam szczerze. Wszystkim znawcom i pasjonatom kina szczególnie mocno. Będę trochę spoilerował, więc jeśli chcecie iść – nie czytajcie dalej!
Film jest zrealizowany amatorską kamerą, ale jest bardzo dobrze technicznie. Ten zabieg zresztą tylko wzmacnia efekt. A efekt jest ...uh... przejmujący! Naprawdę! Z "Blair Witch Project" nie ma to nic wspólnego – wbrew pozorom. Generalnie centralne miejsce fabuły to atak dziwnego potwora na Manhattan. Trochę to przypomina miejscami atak terrorystyczny, bo z Manhattanu wiele nie zostaje. Szczególnie, jak włącza się wojsko i operacja "Młot" (możecie się domyślić, co to oznacza). Pomysł filmu opiera się jednak na tym, że wszystko jest kręcone przypadkiem kamerą jednego z bohaterów. Po prostu koleś kręcił imprezę pożegnalną kumpla i nagle ni z gruszki ni z pietruszki BUM i robi się niesamowite zamieszanie. W większości filmów katastroficznych lub akcjo-terrorystycznych widzimy wszystko oczami narratora, wojska lub (najczęściej chyba) ratującego świat bohatera. Akcja się rozwija i najczęściej wiemy skąd niebezpieczeństwo przyszło i dlaczego. A jak zawala się budynek i ludzie uciekają ulicą i chowają się do sklepów, czy do stacji metra, to widzimy to niejako z boku. Jest to tylko tło. Normalnie wiec ginący lub uciekający w popłochu statyści są mięsem armatnim (często generowanym komputerowo). A tutaj kamera jest cały czas z tymi ginącymi statystami. Upada na ziemię, wala się w kurzu, jest brudzona krwią, służy za jedyną latarkę w ciemnościach i pełni niemal rolę jednego z bohaterów. Robi to niezłe wrażenie bycia w centrum akcji. To przeżywanie filmu katastroficznego (a takie lubię) z zupełnie innej perspektywy. Trochę jak w fimie "World Trade Center" Oliviera Stone'a, gdy wieża WTC wali się na policjantów na dole. Wszystko z ich właśnie perspektywy. Przeżywamy to tak, jakbyśmy właśnie byli takimi szarymi żuczkami w centrum wielkiej, kompletnie niezrozumiałej akcji. W podobnie katastroficznym filmie, Godzilla też atakuje Nowy Jork, ale tam widzimy wszystko zupełnie innymi oczami: tam bohaterowie ratują świat (i my razem z nimi), a tutaj próbujemy wraz z nimi ujść z życiem. Przy okazji nie raz robiąc w gacie ze strachu!
Fragmenty akcji kojarzą mi się miejscami z Gears of War (tylko bez spluw) a może nawet bardziej z Half Life 2. Wrażenie w tych grach jest podobne. Wszystko z perspektywy bohatera. Uciekamy przed niebezpieczeństwem przebijając się przez dziwne miejsca, zawalone korytarze, walcząc przy okazji z dziwnymi stworami (no tutaj mniej walczymy, bo nie mamy czym). I tam też często nie mam muzyki – zupełnie jak w Cloverfield. To też był niezły zabieg (zresztą zupełnie naturalny biorąc pod uwagę sposób kręcenia). A propos gier: jak widać filmy i gry zaczynają się wreszcie upodobniać. To bardzo dobrze! Aby to zrozumieć wystarczy pograć trochę w Mass Effect – ale o tym innym razem.